Żegnamy Indie. Kurs gotowania w pociągu i poznawanie różnych oblicz Delhi.
Żegnamy Indie.
Z racji, że wsiadamy do pociągu na stacji początkowej to jest on puściutki, znowu klasa 'najtańsza premium', znowu wagon mocno zapyziały (ten do Waranasi to musiał być jakiś ewenement). Ale dali czystą pościel.
Na kolejnym przystanku do naszego 'przedziału' wsiada na oko z 12 osób, a my lekko przerażeni jak damy z nimi radę jechać 12h. Ale już po chwili się zaprzyjaźniliśmy, razem wsuwaliśmy fistaszki a łupinki rzucaliśmy na rozłożoną na podłodze gazetę.
(u góry siedziała jeszcze dwójka dzieci)Współtowarzysze z przedziału jechali na zlot swojej firmy (choć przy ich zaangażowaniu i wierze, można to już chyba nazwać sektą). Wszyscy ubrani od stóp do głów w rzeczy z logiem pracodawcy - IMC (produkują naturalne kosmetyki, w jakość których ekipa szczerze wierzyła, choć firma to typowy MLM, a może i piramida finansowa).
Miło sobie rozmawialiśmy, panie obrały cebulę, posiekały czosnek i chili (obierki lądowały oczywiście na gazecie na podłodze), dodały coś a'la cieciorka, wymieszały i po chwili kolacja gotowa; panowie zachwalali magiczne krople cudowne na wszystko i inne specyfiki; nie obyło się też bez zachwytów nad naszymi śpiworami i nagrywania wspólnych filmików motywacyjnych (mam nadzieję, że nie wylądujemy w jakiejś reklamie produktów IMC :-) )
Po wizycie konduktora liczebność ekipy się nieco zmniejszyła, dokończyliśmy kolację i do spanka.
Dojechaliśmy do Delhi i oddaliśmy się naszemu ulubionemu zajęciu, tj. spacerowaniu wzdłuż uroczych uliczek.
Niedaleko od dworca chodnik zajmował 'lokal', a że sporo osób się tu stołowało to też spróbowaliśmy. Za 35 rupii (niecałe 2 zł) porządne śniadanie. I weź się później nie kłóć z kimś, kto chce cię oszukać na 5zł, jak tu ludzie uczciwie harują za mniejsze pieniądze.
Nauczeni doświadczeniem, że w Delhi najlepiej uciec do jakiegoś parku, wkrótce dotarliśmy do 'Sunder Nursery'. A że jest to park płatny (oczywiście dla turystów zagranicznych znacznie droższy, ale nawet dla lokalsów kosztuje 50inr, czyli więcej niż wejście do Taj Mahal) to i towarzystwo inne.
Widać pary trzymające się za ręce, rodziny na odpicowanych kocykach z 'instagramowymi' koszami piknikowymi, panie w spodniach a czasem nawet z gołymi brzuchami! Są zawody organizowane przez redbulla, są stanowiska z eko żywnością i innymi eko produktami. Bieda i smród zostaje za ogrodzeniem.
Po porządnej drzemce i zwiedzeniu parku (jest w nim kilka zabytków),
na zakończenie przygody z Delhi poszliśmy odwiedzić starą dzielnicę muzułmańską.
Tutaj atmosfera nieco gęstsza niż w 'parku dla elity', do czego dokładał się niewątpliwie dym z dziesiątek grilli. Bo w przeciwieństwie do większości Indii - króluje tu mięso. I to o zgrozo, często wołowina.
(widać, że pani na drugim planie bardzo smakuje)Najedzeni (w tej dzielnicy jadają pikantniej niż w tych które do tej pory odwiedziliśmy, więc musieliśmy jeszczcze szybko pobiec na ostatnie lassi. Oczywiście, niezmiennie, niezależnie od wyznania przyrządzającego, przepyszne), dotarliśmy metrem z trzema przesiadkami na lotnisko. Przed wejściem długie kolejki, skanowanie bagaży i obowiązek pokazania kart pokładowych.
Karty pokładowej jeszcze nie mieliśmy, ale potwierdzenie rezerwacji na telefonie dało radę.
Kontrola graniczna tym razem całkiem sprawna. Za ostatnie rupie kupiliśmy suszony imbir do walki z przeziębieniem Antka (uroki klimy w nocnym pociągu i obowiązkowego chodzenia boso po zimnych, kamiennych świątyniach) i 4 butelki wody (pamiętacie, że w Indiach nadrukowują na wszystkich pakowanych produktach spożywczych cenę maksymalną? No więc na lotnisku to też działa. Jak sobie z tym radzą sklepy? Sprzedają tylko 'fancy' wodę w designerskich opakowaniach za setki rupii. A nam zostało tylko kilkadziesiąt, których chcieliśmy się pozbyć i chciało nam się pić. I proszę - jest automat i jest w nim butelka wody za 10 rupii. Nic tylko kupować i pić? A gdzieżby. Trzeba jeszcze zapłacić jakimś indyjskim QRowym blikiem. Ale w końcu dorwaliśmy młodego sikha i udało się wspólnymi siłami kupić wodę.)
Wsiadamy do samolotu dobrze nam znanej linii Vietjet i lecimy do Hanoi!
Czy wrócimy do Indii? Myślę, że tak. Jest to z pewnością intensywny kraj, męczący, brudny, śmierdzący i nie dla każdego. Ale równocześnie bardzo ciekawy, na swój sposób jeszcze częściowo autentyczny i skrywający dużo pozytywnych niespodzianek.
No a teraz - Wietnam!
Komentarze
Prześlij komentarz