Koh Rong Samloem - w czym rybka pływa na Wigilii w Kambodży?
Po siedmiu godzinach jazdy lekko przeładowanym turystycznym busikiem dojeżdżamy do Sihanoukville.
Tam, w porcie towarowym, skąd wypłyniemy na wyspę Koh Rong Samloem, spotykamy się z Eweliną i Filipem.
***
Sihanoukville to wyjątkowo szpetne i ponure miejsce.
Kiedyś - turystyczny kurort z pięknymi plażami, małymi hotelikami, backpackerskimi imprezami i lekką nadpodażą narkotyków.
Później - jako jedyny głębokowodny port morski w Kambodży - wykupione przez Chińczyków, którzy poza budową infrastruktury rozpoczęli budowę dziesiątek kasyn i wielkich hoteli. Wszystko (w tym 'kobiety pracujące') było importowane z Chin a ceny nieruchomości wzrosły kilkukrotnie, więc znaczna część lokalnych mieszkańców musiała miasto opuścić.
Na koniec dodajmy covid który wstrzymał wszystkie inwestycje (a jako, że nie był to projekt priorytetowy, to Chińczycy z dnia na dzień porzucili budowy i wyjechali), bardzo wysoki poziom przestępczości, typową dla trzeciego świata dawkę korupcji i witamy w Sihanoukville.
***
Naczytaliśmy się, że na wyspie panuje drożyzna, więc robimy zaopatrzenie.
Owocki przytachaliśmy jeszcze z targu w Phnom Penh; od pana z obwoźną piekarnio-cukiernią na skuterze kupiliśmy 'ciasto wigilijne' (po prawdzie była to bardziej drożdżowa babka wielkanocna, ale trzeba improwizować); z małej sklepiko-hurtowni (od pani bardzo uszczęśliwionej tak nietypowymi klientami) nabraliśmy trochę kryzysowych rezerw kalorii na najczarniejszą godzinę - tj. oreo (popularne i tanie w całej Azji Południowo-Wschodniej), colę i wybór piw do degustacji.
Oczekując na łódź wstąpiliśmy jeszcze do składu zaopatrującego wyspy w alkohol i papierosy. Po długich rozważaniach (i wspomnieniu starych, dobrych czasów) Ewelinę skusiła cachaça.
Zabawne, że trunek z najdalszego możliwego zakątka świata jest tu jednym z tańszych importowanych alkoholi (i kosztuje mniej niż w Polsce, podczas gdy np. wino z niedalekiej Australii jest tu znacznie droższe niż u nas).
[Dla większości hurtownia z alkoholem, dla niektórych dom. Ściągać buty?]***
W końcu nasza łódź towarowa została zapakowana po brzegi i wypłynęliśmy na morze, ku zatokom Koh Rong Sanloem (z zapisem khmerskich nazw 'po zachodniemu' nie ma lekko, zazwyczaj są co najmniej dwie - trzy wersje w obiegu.
Czasem dla uproszczenia nazywaliśmy wyspę po prostu Koh Rong Salmonellą).
Morze było spokojne, więc mogliśmy delektować się popołudniową bryzą i zimnym browarem. Dodatkową atrakcją było obserwowanie rozładunku łodzi w przystaniach poprzedzających naszą.
Po przybiciu statku do pomostu, w ciągu kilku sekund na pokładzie kotłowało się kilkudziesięciu panów, a z każdej strony podpływały chmary małych łódeczek, na które wrzucano butle z gazem, beczki piwa, baniaki wody, ziemniaki i mango, płytki łazienkowe, lodówkę i deski. A na koniec, po pomoście toczono bloki lodu.
[Najpierw lodówka, lód poczeka. Troszkę piasku w szejku owocowym nie zaszkodzi.]
><><><
Wyspa nas zaskoczyła pozytywnie.
Oczekiwań nie mieliśmy wygórowanych, obawialiśmy się mini Phu Quocu, tylko, że droższego.
A tu trafiła nam się całkiem urocza, senna zatoczka z kilkoma otwartymi restauracjami, barami, guesthousami i hostelami (prowadzonymi pół na pół przez Kambodżan i zachodnich właścicieli), paroma lokalnymi sklepikami (obowiązkowo ze stanowiskiem do robienia smufisów owocowych), jednym studiem tatuażu i jednym centrum nurkowym/ agencją turystyczną. Sądząc po szyldach na zapuszczonych budynkach, przed covidem lokali było dwa razy tyle.
Poza tym była całkiem przyjemna plaża, dużo uśmiechniętych dzieci, mili mieszkańcy, pełno śmieci (choć pod tym względem i tak o niebo lepiej niż na Phu Quocu) i atrakcyjne opcje spacerów po wyspie.
A do tego ceny jak na Kambodżę wcale nie były złe, więc mimo uprzednich obaw, w okresie świątecznym zdecydowanie nie głodowaliśmy.
***
Wigilię spędziliśmy na plaży, opalając się w cieniu i budując choinkę z muszelek i innych darów morza. W tym ostatnim pomagały nam sympatyczne dzieci.
Wieczorem wybraliśmy się na ucztę wigilijną i choć nie było dwunastu potraw to nie mieliśmy powodu do narzekania. Może poza brakiem rodziny w te najbardziej rodzinne ze świąt. Ale cóż poradzić, nadrobimy po powrocie do Polski!
[Jakoś niezbyt tęskno do karpia]Po zjedzeniu rybek, a przed barszczem (ten rarytas, prosto z Polski, w formie proszku winiary, Ewelina woziła na tę okazję przez trzy miesiące w plecaku!) przyszedł czas na świątecznego drinka. W sklepiku zaopatrzyliśmy się w pół kilo cukru (przesypane do plastikowego woreczka), limonki i lód (bez piasku, tańszy od wody), i po wymieszaniu z cachaçą powstała najlepsza caipirinha w tej części świata.
Rozegraliśmy pojedynek karciany w oszusta słuchając przy tym kolęd (a nawet nieśmiało je podśpiewując),
[było i guacamole do kompletu, a co]Desery podano na plaży,
A gdy brazylijski trunek rozgrzał nasze serca, tanecznym krokiem ruszyliśmy na parkiet.
><><><
Kolejne dni upłynęły nam na piciu owocowych shakeów, jedzeniu 'khmer curry', opracowywaniu najlepszej metody dobierania się do słodkowodnych ślimaczków w posypce chili (jeden z popularniejszych kambodżańskich przysmaków), spacerach i relaksowaniu się na plaży.
Koh Rong Samloem będziemy miło wspominać, choć co z tą wyspą będzie za parę lat - ciężko powiedzieć.
Zachodnie małe biznesy są w większości opuszczone lub się zwijają i tę lukę starają się zapełnić lokalni mieszkańcy.
Czy im się uda?
Wstrzymane na czas covidu budowy chińskich resortów i betonowych osiedli domków wakacyjnych już zostały wznowione…
***
O śmieciach raz jeszcze.
Zatoczkia ładna, ale podczas 45 minutowego spaceru na sąsiednią plażę czekają takie atrakcje:
Gdy szykowaliśmy się do powrotu do 'naszej' części wyspy, a śmieci z całego dnia zapakowaliśmy do worka, podeszła do nas idąca plażą pani. Uprzejmie nas poprosiła, żeby dać jej worek z naszymi śmieciami, na co bez zbytniej refleksji, przystaliśmy.
Pani wyjęła z worka puszki, a resztę bezceremonialnie wyrzuciła w krzaki.
W sumie to czego innego mogliśmy się spodziewać?
***
A wszystkie szejeczki oczywiście w plastiku, co z tego, że wypijane na miejscu?
***
Święta się skończyły, koniec leniuchowania.
Przy powrocie 'cargo boatem' morze nie było już takie spokojne, więc niektórzy nieco zzielenieli.
Po dopłynięciu do Sihanoukville jakimś cudem udało nam się znaleźć całkiem przyjemną plażę na obrzeżach, gdzie nasze kolory wróciły do normy.
Centrum miasta już nie tak urocze, ale noga z kurczaka i shake z awokado pierwsza klasa.
Dzień zakończyliśmy w sleeper busie do Siem Reap (w Kambodży leżanki są podwójne, co dla par jest plusem, a dla singli może być ciekawym przeżyciem :-)).
Komentarze
Prześlij komentarz