Ku Kambodży. Ho Chi Minh i Phnom Penh - trudna historia.
Kierunek Kambodża
Przylatujemy do Ho Chi Minh. W planach było zwiedzanie wojennych tuneli Cu Chi, ale przez ośmiogodzinne opóźnienie lotu - nic z tego.
Zamiast poznawać historię w tunelach, poznajemy największe miasto w Wietnamie.
Pijemy pyszne awokado smoothie.
Dla zapewnienia dziennej dawki adrenaliny - przechodzimy przez ulice i uliczki, przeciskając się pomiędzy chmarami pędzących pojazdów.
Wymieniamy trochę pieniędzy na dolary (potrzebne na wizę do Kambodży). Najlepszy kurs - w pralni.
Mimochodem podziwiamy skąpo ubrane panie (i panów) wijących się w witrynach klubów.
Uciekamy przed szczurami w trakcie przejścia przez opustoszały targ.
W agencjach turystycznych dopytujemy o cenę autobusu do Kambodży. Niezbyt nam się podoba, że cena jest ok. 2x wyższa od tego co do tej pory płaciliśmy za podobny dystans, a do tego trzeba kupić wizę za pośrednictwem przewoźnika, z 10$/os. narzutem. (Oczywiście w agencjach informują tylko, że załatwiają wizę, a jej koszt wynosi 40 usd. Po zwróceniu uwagi, że wiza kosztuje 30 usd i chętnie ją sami ogarniemy na granicy - tracą zdolność do komunikacji po angielsku.)
Na ostatnią kolację w Wietnamie wsuwamy hotpot z owocami morza.
O poranku odwiedzamy War Remnants Museum. Na zewnątrz można obejrzeć kolekcję zdobytych przez wietnamczyków, amerykańskich samolotów, czołgów, artylerii itp.
Natomiast w środku lekko zapyziałego, przypominającego dom kultury budynku jest przede wszystkim mnóstwo zdjęć (i oczywiście trochę rekwizytów).
Muzeum nie jest duże, ale całkiem sensownie zorganizowane, z dużą ilością interesujących informacji i historii. Nie ma zbyt wiele nachalnej propagandy, jest za to mnóstwo materiałów skłaniających do przemyśleń.
Polecamy.
***
No to to Kambodży.
Postanawiamy olać autobusy turystyczne i dojechać do Kambodży na własną rękę.
Zgodnie z informacjami z internetu powinien być autobus (pod)miejski, który jeździ na granicę.
Na dworcu dowiadujemy się, że niestety autobus ten odjeżdża aktualnie z innego dworca, usytuowanego na obrzeżach miasta.
No to jedziemy na ten drugi dworzec. Co ciekawe, autobusy miejskie w Ho Chi Minh jeżdżą stosunkowo puste, a panie 'biletowe' często umieją porozumieć się po angielsku (w Wietnamie to rzadkość). Do tego bilet kosztuje tylko ok. 1,1 zł.
[Komunikacja miejska to jedyne miejsce, gdzie obowiązuje noszenie maseczek]Na drugim dworcu okazuje się, że miejski autobus jeżdżący na granicę został zawieszony.
Jest tylko 'limousine bus' - minivan z fotelami 'na bogato' i wifi. Co poradzić, jedziemy.
Żeby nie było zbyt nudno, to ok. 10km przed granicą zostajemy wysadzeni na stacji benzynowej, z przykazaniem żeby poczekać.
Ile, na co - nie wiemy, ale to Wietnam, więc się zbytnio nie przejmujemy i czekamy.
Po chwili faktycznie podjeżdża samochód osobowy i podwozi nas na granicę.
***O granicy z Kambodżą naczytaliśmy i nasłuchaliśmy się wiele złego, więc idziemy z bojowym, antykorupcyjnym nastawieniem i uważnie sprawdzamy, czy pan który pobiera opłatę za wizę to faktycznie celnik, czy może przebieraniec świadczący 'usługę pośrednictwa'.
Ku naszemu zdziwieniu, wszystko poszło gładko (poza koniecznością wypełniania bezsensownych świstków ze zdublowaną treścią, w tym jednego dwukrotnie. Biurokracja ❤️ ), a przy okienkach były napisy wskazujące dokładną wysokość opłaty za wizę, oraz informujące, że na danym stanowisku nie jest pobierana żadna opłata.
Może coś drgnęło w kwestii walki z łapownictwem.
***
No to jesteśmy w Kambodży.
Ale nie takiego widoku się spodziewaliśmy.
Po stronie wietnamskiej, przy granicy, jest mała wioska, kilka spelunek i sklepików, parę pań wymieniających walutę i tyle.
A w Kambodży…
Kasyna, hotele, tu Bentley, tu Rolls-Royce, chińskie napisy, hordy tuktukarzy…
…tylko dworca autobusowego brakuje, a liczyliśmy, że złapiemy busik do Phnom Penh.
W związku z tym stwierdziliśmy, że odejdziemy kawałek, żeby uciec od namolnych tuk-tuków, i spróbujemy złapać autostop albo autobus.
Kierowcy riksz i taksówek nie chcą nam dać spokoju, namawiając na swoje usługi. Do tego podjeżdża pan na skuterze i usiłuje nas przekonać, że podwiezie nas w lepsze miejsce, z którego jeżdżą taksówki do Phnom Penh.
Tłumaczymy, że nie chcemy taksówki, że chcemy spróbować pojechać autostopem albo ew. zatrzymamy autobus.
Do pana na skuterze dołączyło dwóch kolegów i nas nagabują na podwózkę. Po chwili stwierdzają, że nam opłacą transport do Phnom Penh.
My tlumaczymy, że to nie o brak funduszy chodzi i że nie chcemy, żeby za nas płacili.
Ale panowie się zafiksowali na zapewnieniu dobrego samopoczucia i miłych wspomnień z ich kraju dla turystów z Europy.
Koniec końców ulegliśmy panom i do stolicy Kambodży pojechaliśmy opłaconym przez nich 'shared taxi', z materacem na bagażniku.
Materac wylądował na bogatym, strzeżonym osiedlu (kolejne Bentleye), a my w naszym hoteliku w centrum.
><><><Phnom Penh nas zaskoczyło całkiem pozytywnie. Szerokie ulice, stosunkowo czysto, trochę wieżowców, trochę typowo azjatyckich, ulicznych targów, nawet gdzieniegdzie prześwituje odrobina zieleni. I miasto ma swój charakter. Widać, że wjechaliśmy do innego kraju.
Wcześniej słyszeliśmy, że należy Phnom Penh omijać szerokim łukiem, a tu proszę, byliśmy trzy noce i nie było źle!
***
Pieniądze w Kambodży
Kambodżański system, zmora turystów, zasługuje na osobny akapit.
W obrocie są dwie waluty: Riel i Dolar (amerykański).
Ceny w hotelach, restauracjach, supermarketach itp. są najczęściej podawane w dwóch walutach, lub tylko w usd.
Z kolei w lokalnych sklepikach, na targach, w spelunkach - króluje riel.
Riele zyskują na popularności; nie mieliśmy nigdy problemu, jeśli cena była podana w usd a chcieliśmy zapłacić w rielach.
Kurs usd do riela oscyluje zazwyczaj w okolicach 1/4000, choć wartość ta się lekko waha (obecnie 1 usd > 4100 riel).
Z bankomatu można wypłacić (zazwyczaj), wedle uznania, riele albo dolary. Każda wypłata to min. 4 dolary prowizji, więc lepiej nie biegać co chwilę do bankomatu.
Dolary muszą być nowe i nieskazitelne. Riele można wyciagnąć psu z gardła.
Płacąc w dolarach często dostaje się resztę w rielach, po kursie 4000 riel/1 usd.
Gdy cena podana jest w usd, a płaci się w rielach - kurs wynosi 4000 albo 4100 riel/usd, w zależności od osoby i miejsca.
Przy targach jest dużo kantorów, w których można kupić riele po niezłym kursie (ok 4100/usd)
***
W Phnom Penh powoli zagłębialiśmy się w lokalną kulturę.
Włóczyliśmy się po mieście, degustowaliśmy khmerskie jedzenie
Kambodżańskie piwa,
Kosztowaliśmy soczki, szejki i potrawy z ulicznych grillów
Podziwialiśmy Lamborghini
Czasem chodzenie nie było łatwe. Wiadomo, na chodniku priorytet mają samochody
Odwiedziliśmy nawet salon fryzjerski. Dla pana który mnie strzygł było to chyba jeszcze większe przeżycie, niż bycie strzyżonym w Kambodży dla mnie.
[Pierwsze strzyżenie poza Polską w ekskluzywnym salonie; kolejne będzie już pewnie u jakiegoś pana na ulicy ;-) ]
Czytaliśmy i słuchaliśmy o wyjątkowo trudnej historii Kambodży.
A przede wszystkim odwiedziliśmy dwa 'muzea'. S21 i Pola śmierci.
***S21 to szkoła w centrum Phnom Penh, która w trakcie rządów Czerwonych Khmerów pełniła funkcję tajnego więzienia.
[Nie będziemy tu opisywać historii Kambodży, dla zainteresowanych - są lepsze źródła :)]
Muzeum w bardzo poruszający sposób, ale z wyczuciem, oprowadza po tragedii która wydarzyła się w Kambodży w latach 1975-79. Sam budynek, cele, narzędzia tortur - mają w sobie mroczną aurę. Jednak najistotniejszy jest audio-przewodnik, w którym poza historią tego miejsca i okresu, odsłuchujemy opowieści o konkretnych ofiarach, wypowiedzi oprawców oraz wywiady z osobami które przeżyły pobyt w S21 (takich osób było kilkanaście, ofiar- ponad 17 000).
W muzeum nie ma zbyt wielu informacji o latach poprzedzających i następujących po okresie rządów Czerwonych Khmerów.
***
Kambodżanie nigdy do końca nie rozliczyli się ze swojej przeszłości. Trybunał mający osądzić przywódców z tamtego okresu został powołany dopiero w XXI w (już po śmierci Pol Pota) i wydawał wyroki jeszcze w 2014 r.
Zresztą obecny premier Kambodży (aktualna sytuacja polityczna w Kambodży jest również skomplikowana, a perspektywy wyglądają dość ponuro- ale o tym innym razem) też zaczynał jako Czerwony Khmer.
Dzięki pominięciu 'przed i po' historia w muzeum wydaje się być przedstawiona w sposób rzetelny i niezakłamany.
***
Wizyta w S21 i spokojne, ale pełne emocji opowieści o tym co tu się wydarzyło poruszają do głębi.
To co mnie uderzyło to to, że większość wysoko postawionych Czerwonych Khmerów miała dobre zamiary i wierzyła, że działa dla dobra ojczyzny. (O 'zwykłych' żołnierzach nie wspomnę - byli to zazwyczaj niewyedukowani, młodzi chłopcy i robili to co im kazano. Czasem z przyjemnością, czasem niechętnie a zazwyczaj bezrefleksyjnie - ale przy tak intensywnej machinie propagandy, presji społecznej, obawie o swoje życie; dodając do tego postkolonialną kulturę uległości i unikania konfrontacji - ciężko uznać ich za winnych)
Naczelnik więzienia S21, 'towarzysz Duch', był ułożonym, skrupulatnym nauczycielem matematyki, który chciał wykonywać swoją pracę jak najlepiej i najefektywniej. Torturowanie nie sprawiało mu przyjemności, żołnierzom zakazywał gwałtów.
Jego zadaniem było zdobycie 'przyznania się do winy' od każdego z więźniów, dlatego dbał również, aby nie umarli oni w trakcie tortur, przed podpisaniem zeznań.
Po osiągnięciu celu (podpisane samooskarżenie), więzień był wywożony na oddalone o 15km 'pola śmierci' i tam poddawany egzekucji. Często przy okazji mordowano też jego całą rodzinę - żeby nie miał kto się mścić. No i oczywiście pamiętano o zasadzie, że lepiej zabić kilka niewinnych osób, niż pozwolić żyć winnemu.
Towarzysz Duch wykonywał swoją pracę bardzo dobrze. Pewnie w innych okolicznościach byłby np. świetnym i dobrze zorganizowanym dyrektorem szkoły.
***Kolejnego dnia odwiedziliśmy oddalone o 15km pola śmierci - jedno z kilkuset rozsianych po Kambodży miejsc egzekucji.
Tu, spacerując zacienionymi alejkami, słuchaliśmy kolejnych świadectw i drastycznych historii.
Było to dobre uzupełnienie wizyty w S21 i kolejny dzień, żeby spróbować ułożyć sobie w głowie myśli na temat tego, co tu się wydarzyło.
[Stupa na polach śmierci. W środku ponad 5000 czaszek zamordowanych tu osób. Amunicja była droga, więc zazwyczaj na czaszkach są ślady uderzenia łopatą, motyką, maczetą itp.]Rządy Czerwonych Khmerów, to chyba najbardziej jaskrawy (i okupiony milionami żyć) przykład, że bezrefleksyjne wdrażanie oderwanej od rzeczywistości i natury ludzkiej teorii kończy się tragicznie.
***
Koniec z ponurymi historiami, idą święta!
W związku z tym zgadaliśmy się z naszą ulubioną parą w Azji (pozdrowienia dla Eweliny i Filipa), i wyszło na to, że święta spędzimy razem, na wyspie Koh Rong Samloem. Ale najpierw trzeba się tam dostać.
Po szybkim researchu okazuje się, że do Sihanoukville (skąd płynie się na wyspę) jeździ pociąg! Ucieszeni tą informacją poszliśmy na dworzec kupić bilety.
Nieco obawialiśmy się, że okolice dworca będą przypominać Old Delhi. Cóż, bardzo się myliliśmy.
Okolice dworca przypominają raczej Warszawę niż Indie,
Sam dworzec też niczego sobie. Tylko czemu jest tak cicho i pusto?
W środku dworca choinka i agencja nieruchomości. Ludzi i pociągów- brak.
Ale po chwili, dzięki współpracy z panią sprzątająca peron, już wszystko wiedzieliśmy. Otóż po całej Kambodży jeżdżą 2 (dwa) pociągi, jeden odjeżdża o 6:40 a drugi o 7:00. Kasa biletowa jest czynna do 17.
Nastepnego dnia przyszliśmy kupić bilety. Niezmierny był nasz smutek, gdy okazało się, że w interesującym nas pociągu nie ma miejsc. Co ciekawe, dzień wcześniej wieczorem system rezerwacji online wskazywał, że jest ponad 1000 wolnych miejsc. Jak pech to pech, nie będzie nam dane przejechać się pociągiem po Kambodży. Na szczęście są też autobusy.
***
Bonus:
Komentarze
Prześlij komentarz