Na skuterze do Koh Ker. Co się podziało z tym imperium?

1 - 3 I 2023


Żeby odpowiednio zrelaksować się po 'trudach' sylwestra i nie nadużywać gościnności Sophii, w Nowy Rok przenieśliśmy się do hoteliku z basenem.

Tam, wsuwając banany w cieście, opracowaliśmy plan zaspokojnenia naszego świątynno- kontemplacyjnego niedosytu.


[Ale najpierw trochę witaminek]

Następnego dnia wypożyczyliśmy nasz (i wszystkich w tej części Azji) ulubiony, półautomatyczny motoro-skuter i ruszyliśmy do świątyń Koh Kher.

W jedną stronę 120 km, trasa niezbyt turystyczna, więc napatrzyliśmy się na 'dzikszą' Kambodżę. 

[Po drodze opcji kulinarnych zdecydowanie mniej niż w mieście. Stanęło na kurczaku z grilla z odrobiną ryżu.]

***

40 km od Siem Reap, pośrodku niczego, minęliśmy wielki plac budowy. Później dowiedzieliśmy się, że powstaje tu nowe lotnisko (choć w mieście jedno już funkcjonuje), budowane przez chińską firmę, docelowo mające obsługiwać 20 mln pasażerów rocznie. 

Spieszcie się zwiedzać, przed zalewem azjatów!


Po zagłębieniu się w temat - kambodżański standard - korupcja, wywłaszczenia ludzi bez odszkodowania itp. A jeden z głównych pretekstów do budowy nowego lotniska, to żeby powietrze zanieczyszczone przez samoloty nie niszczyło Angkor Watu. 

Może warto by zacząć od zakazu palenia śmieci tuż pod zabytkami?

***

Dalej był kokosik przy drodze, z małej farmy owocowej. Chłopiec, który go nam szykował aż podskakiwał z ekscytacji.

[W oczekiwaniu na kokosa. Jest i nasza strzała, a w tle suszący się maniok - standardowy widok w Kambodży i Laosie]

Nocowaliśmy w miasteczku Phumi Môréal. Mieścina niezbyt urocza, ale 'autentyczna', bo po covidzie zagląda tu tylko garstka turystów. 

Był spory, typowo azjatycki targ z mięsem, ubraniami, rybami, sprzętem domowym, owocami, biżuterią i stanowiskami z telefonami. W Kambodży wszędzie, nawet w najmniejszej wiosce, są przynajmniej dwa sklepy ze smartfonami.


Ceny tego co nas najbardziej interesowało, czyli owoców, były jednak niezachęcające. Po pierwsze - dla białych jest oczywiście specjalny, zawyżony cennik i targowanie nic tu nie pomoże.

Ale nawet ceny 'lokalne' są (stosunkowo) bardzo wysokie. Czemu? Powodów jest dużo, a to kilka z nich:

  • Zakupy na targu to luksus, na który mało kto może sobie w tym kraju pozwolić. A jak już kogoś stać, to niech płaci.

  • Większość 'tradycyjnych' Kambodżan żyje z rolnictwa i uprawia głównie to, co zje ich rodzina, a nie to, co się najbardziej opłaca sprzedać.

  • Chińczycy i Wietnamczycy wykupują ziemię pod wielkie uprawy przeznaczone na eksport i rynek się monopolizuje.

  • Małe, lokalne uprawy są niezbyt wydajne, a każdy chce kupić dziecku smartfona (zamiast np. zainwestować).

  • Sieć dróg jest jaka jest i transport dużo kosztuje (choć to się akurat szybko zmienia. Ale obawiam się, że głównie w rejonach, gdzie ziemia została już wykupiona od lokalsów).

***

Spacerowaliśmy czerwonymi uliczkami, podziwialiśmy tradycyjne domy na palach (super patent na domek wakacyjny! U góry spanie a na dole cień, hamak i relaks :)), przyjęliśmy dzienną dawkę palonych śmieci i zjedliśmy marakuje (mimo wszystko, owocki muszą być!).


[Tu domki w wersji deluxe]


A na kolację, gdy zniechęceni zawyżonymi specjalnie dla nas cenami rozważaliśmy opcję głodowania, z nieba spadł nam przesympatyczny i dobrze mówiący po angielsku pan. Stał przy domku, w którym panie przygotowywały na masową skalę różne potrawy w liściach bananowca, i na nasze pyanie o cenę to on odpowiedział. A ceny które podał były zadziwiająco 'nieturystyczne'.

Jak się okazało, pan był mieszkającym po sąsiedzku lekarzem, pracującym w lokalnej przychodni, który przyszedł do koleżanek na pogaduszki.


Więc po tym, jak opowiedział nam, w którym zawiniątku jest wytrawny ryż z fasolą, w którym klejący deser bananowy, w którym ryż z dynią na słodko i co w pozostałych (oczywiście spróbowaliśmy wszystkiego; na śniadanie też kupiliśmy) opisał nam jak wygląda sytuacja w kambodżańskiej służbie zdrowia. 

***

Coż, jak się można było spodziewać, w kambodżańskiej służbie zdrowia brakuje wszystkiego (sprzętów, leków, wykwalifikowanych pracowników, pieniędzy) za to powszechna jest korupcja i łapownictwo. 

Na to nakłada się brak podstawowej edukacji odnośnie higieny w społeczeństwie, o pierwszej pomocy nie wspominając. I, zwłaszcza wśród starszych, lokalne wierzenia i wynikająca z nich niechęć do współczesnej medycyny skutkują tym, że nawet teoretycznie niegroźna choroba może być śmiertelna.

Oczywiście takie drobnostki jak powszechny brak dostępu do czystej wody nie pomagają.

Wizyty w przychodni są płatne, a z poziomem kadr też bywa różnie. 

No i wizyta w przychodni to jedno, a co później? Widok osoby leżącej na przyczepce do traktora, z kroplówką podczepioną do kija od miotły nie był rzadkością.

I pomyśleć, że to prawdopodobnie w imperium Khmerow powstał pierwszy, rozwinięty system służby zdrowia na świecie (z ponad setką szpitali).

***

Na koniec (po uregulowaniu niewysokiego rachunku) pan przestrzegł nas przed lokalną wodą butelkowaną, informując, że standardy produkcji w fabryce są tragiczne, a jej picie może się dla nas skończyć nienajlepiej.

><><><

A o poranku punkt główny wycieczki, czyli świątynie Koh Ker. 


W X w. przez chwilę była to stolica khmerskiego imperium; teraz ruiny są nieco zapomnianym, nie do końca odkrytym (zaminowany teren nie sprzyja poszukiwaniom), uboższym bratem Angkoru. 

Najsłynniejsza i największa ze świątyń w Koh Ker to Prasat Thom, bardziej przypominająca piramidy Majów niż zabytki Angkoru. 


Tutejsze świątynie nie są aż tak spektakularne, ale brak turystów i pewne 'zapuszczenie' tylko dodaje im uroku.



No i wszystko jest kwestią perspektywy - prawdopodobnie w wielu innych krajach taki kompleks świątyń byłby jedną z głównych atrakcji turystycznych. A, że w Kambodży jest Angkor, z którym ciężko konkurować, to Koh Ker zazwyczaj nie trafia na pierwsze strony przewodników. 


No więc chodziliśmy, cieszyliśmy się ciszą przerywaną od czasu do czasu przez śpiewające ptaki, jedliśmy ryżowe rarytasy kupione dzień wcześniej, 



a raz nawet zgubiliśmy się w lesie szukając 'najdzikszych' ze świątyń.



Czemu Khmerowie upadli? 

Jak to jest, że z jednego z najpotężniejszych imperiów na świecie pozostał tylko kraj z jedną z najbardziej tragicznych współczesnych historii?

Nie wiadomo. Może przez susze i powodzie; może przez manię budownictwa i przrznaczanie nieproporcjonalnych środków na budowy; może przez odizolowanie rządzących od reszty społeczeństwa; może przez zmianę religii; może przez zbytnie skupienie się na sprawach wewnętrznych  zignorowanie rosnących dookoła potęg. A pewnie przez wszystko po trochu.

Jednak w przeciwienstwie do Indii, gdzie poziom cywilizacji też sprawia wrażenie niższego niż tysiąc lat temu (patrz renowacje w Khajuraho), w Kambodży perspektywy na przyszłość nie przedstawiają się optymistycznie. 



Choć można dojść tu do wniosku, że koniec końców, najpotężniejsza jest i tak natura, a ludzkie budowle to tylko jej chwilowe modyfikacje.



***

W drodze powrotnej znów była przerwa na kokosa, a chłopiec cieszył się tak samo jak dzień wcześniej.

Poźniej zjedliśmy szaszłyka z niezidentyfikowanym mięsem (mamy nadzieję, że to nie był szczur),


Następnie było jechanie ku zachodzącemu słońcu (a później po ciemku, co już nie było takie przyjemne) i wróciliśmy do Siem Reap.


A jak Siem Reap - to szejeczek! I pyszne streedfoody na zapas, bo przed nami mniej sprzyjające kulinarnie obszary. 




Bonus - tego wam zazwyczaj na zdjęciach nie pokażą.
W Angkorze (i Koh Ker) ruiny są często wzmacniane wątpliwej urody konstrukcjami.


Komentarze